Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/190

Ta strona została przepisana.

Stary bednarką się trochę zajmował, średni chomąta i uzdy zszywał, gdy kto przyniósł, chłopak jeść warzył i szmaty łatał. Nigdzie nie bywali, ze sobą żyli jak bracia — wieczorami śpiewali.
Śpiewy te zwabiły Wołodię, i on pierwszy zagaił znajomość z chłopakiem — przy studni.
Dowiedział się, że mu na imię Staszek, a staremu Bazyl — że to jego dziad, matczyny ojciec, a trzeci, Demko — cudzy sąsiad z tej samej wsi: Dubowni, że ze wsi trzydziestu mężczyzn tak zesłali — w różne strony — za bunt.
Rozgadali się chłopcy — słuchał Wołodia jak bajki.
Potem wieczorem do izby ich się zamówił, nibyto pasek zeszyć, i starszych jął rozpytywać. Przyszła i Emilka z kołowrotkiem — zaczęły się wieczornice codzienne — słuchali Boruccy, otwierali usta i oczy wlepiali w starego Bazyla. On opowiadał jak prorok i kronikarz, świadek i współuczestnik każdego wypadku. A byłyż to dzieje!...
Przestawała prząść Emilka, rękami cisnęła piersi, bo zda się, z dygotu serce wyskoczy — a łzy same leciały z oczu, i tchu