Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/194

Ta strona została przepisana.

bronili kobietom rozpytywać, i słuchali z za drzwi. Kilku starych mieszczan przychodziło, kilka kobiet, ale, rzecz dziwna, po miasteczku nie rozchodziły się plotki — do urzędu nikt nie donosił.
Zapadały w serca słowa, dziwy, i tlały cicho. Przeszła tak zima. Wiosną zjawił się Borucki do „prystawa“ z prośbą o paszport dla chłopca do Warszawy. Zdumiał prystaw.
— Do Warszawy! Cóż on tam — na służbę?
— Na naukę — do ogrodnika.
— Także rozum! Lepiej w telegrafisty poślij — dostuka się czego.
— Chłopiec chce między swoich.
— To wam swoje w Warszawie? Nu, nu!
— Tutaj-że nam też wszystko zagrodzone — miejsca niema.
— Bobyście raz stare głupstwa zmazali. W ruskim kraju trzeba ruskim być. Inaczej nie będzie.
— To kiedy tak — niechże chłopak jedzie, gdzie chce.
— Stary durak! — zamruczał prystaw i kazał paszport wydać.
Borucki dobył z kuferka pieniędzy, Sko-