Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/196

Ta strona została przepisana.

Borucki przeżegnał się. Woda już była przygotowana. Odmówił pacierz i ochrzcił wnuka.
Jakiś czas było cicho. Nie nalegał pop o chrzest, bo kobieta leżała, nie było komu przyjęcia sprawić. Ale gdy Zonia wstała, duchowny przypomniał święty obowiązek. Makarewicz zbył go narazie, a nazajutrz wieczorem przyprowadził do ojca żonę z dzieckiem. Coś poszeptali, Borucki konie najął i w nocy odwiózł Zonię do kolei.
Cztery dni go nie było. Wrócił na skandal. Makarewicz twierdził, że mu teść żonę i dziecko wykradł, a sam tymczasem wyprzedawał dobytek i graty, wiedząc, że ta wymówka wiele nie posłuży.
Poszły donosy i protokóły. Boruckiego bez ceremonji wygnał sędzia i zarobionego miesiąca nie zapłacił. Makarewicz dostał po paru tygodniach wilczy bilet. Obydwaj zostali oprócz tego oddani po sąd.
Wśród urzędników i inteligencji miasteczka powstał istny popłoch i konsternacja.
— Przedstawcie sobie! Ten Borucki! Myślał to kto? Całe życie najspokojniejszy był, najpewniejszy, porządny człowiek.