Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/197

Ta strona została przepisana.

Trus przytem, cichy, pokorny. I wierz to Polakowi, gadzinie! Tak głaskali, chleb dawali, i ot, pokazał swoje.
Makarewicz wyprzedał wszystko, i nie czekając sądu, wyjechał. Borucki pozostał sam.
Cicho, prędko śłub sprawił Emilce i czekał spokojnie swego losu.
Nie mając co robić, tęsknił za kamerą, za aktami, po dworku się snuł, jak dusza pokutująca. Unici przyszli z nim się żegnać, odbyli swój czas i stary Bazyl go cieszył:
— Niech się pan nie stracha. Raz życie, raz śmierć, i dwóch dusz nie można mieć, jedną dla ludzi, drugą dla Boga. Jedna Boska jest. Tak tylko postanowić — i trzymać, a nic nie straszne. Kontrybucję siedm razy płacili, siedzieli w kryminale trzy razy, teraz tu rok przebyli, do pustki wrócim. A pomimo wszystko, wie pan czyja będzie prawda? — nasza. Kiedy? Pan Jezus wie, a nam wszystko jedno, jeszcze tyle lat i jeszcze drugie tyle, a będzie nasza! Ino się nie strachać i duszy nie zgubić!
Został Borucki sam, napisał do Władka — bo tak się teraz chłopak w listach podpisywał — chodził po miasteczku, do