Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/221

Ta strona została przepisana.

ani sądu — Hryc się tylko boi znachora, złych oczu i przestąpienia obyczaju zabobonu.
Żywot Hryca rozpoczął się w koszyku owalnym, uwieszonym na sznurze do okopconej belki pułapu. Od najwcześniejszej młodości zahartował się na dym, zaduch i robactwo. Gdy protestował przeciw tym plagom krzykiem i płaczem, ktoś z chatnych, gwoli własnemu spokojowi puszczał w huśtawkowy ruch koszyk, gdy i to nie pomogło — matka odrywała się od dzieży, lub garnków i dawała mu pierś. O usunięciu robactwa lub ochędóstwie nikt nie pomyślał, a wreszcie i Hryc się z tem oswoił — jak i dorośli.
Gdy wyrósł z koszyka, siadywał całemi dniami na ławie, w koszulinie tylko. Brzuch miał odęty od kartofli, włosy w strąkach, twarz umorusaną. Cały dzień jadł chleb czarny, patrzał bezmyślnie przed siebie, i drapał się. Potem z wiosną wypełznął przed chatę i na ulicę. Bardzo prędko oswoił się z błotem i kurzem, znalazł kompanów, nauczył się bić psy, koty i dobierać się do ogródków sąsiadów po marchew, mak, ogórki i rzepę. Poznał też prędko co