Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/26

Ta strona została skorygowana.

i rzecz. Pogrzeb pana doktora nie my urządzamy i robimy. Jego grzebie Kodymno; my z księdzem i policją radziliśmy nad porządkiem pochodu.
— Jakto... niby? — spytał, nie rozumiejąc, Jóźwicki.
— „Ojca chowają dzieci!“ — tak mi rzekli senjorowie robotników, miasteczka i wsi okolicznych po śmierci pana Kazimierza. Pani przyznała im prawo.
Jóźwicki poczuł się wzruszonym.
— Wynagrodzę im to po królewsku! — rzekł.
Włodarski brwi zmarszczył, ale nic nie rzekł.
— Nie masz wieści od Ławrynowicza? — spytała staruszka.
— Nie... jedzie napewno. Rano będzie.
— Czeka mama jeszcze kogoś?
— Wychowaniec Kazia, doktór. Już drugi rok praktykuje w Łodzi.
— Słyszałem o nim. Bardzo zdolny i wzięty.
— Ojciec jego jest dotychczas mechanikiem u nas w fabryce — rzekł Włodarski.
— Mamy kilkunastu ludzi z Królestwa, reszta już wszyscy tutejsi.