Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/260

Ta strona została przepisana.

Maciek, było to dziecko niebardzo mądre i wyuczone, więc pani matki słuchał, rady jej wyuczył się napamięć — odział się, chleba wziął w zanadrze, a kij w rękę — i poszedł — odrazu na szeroki gościniec, między obcych ludzi.
Zpoczątku było mu straszno, potem ciekawie zaczął się ludziom przyglądać i przysłuchiwać, tym szczególnie, co o służbie i robocie mówili, a wreszcie i rozpytywać, czy kto o takiej wielkiej pani nie słyszał, u której służąc trosk ni trwogi się nie zazna i wesoło się żyje.
I znalazło się wnet kilku towarzyszy piechurów, co znali taką panią — ale jeden mówił, że ona mieszka pod lasem, a drugi, że w mieście, a trzeci, że nad drogą, a jedna dziewczyna przysięgała mu, żeby z nią poszedł, to go zaprowadzi do wielkiej, dobrej pani.
I Maciek uwierzył dziewczynie, i poszedł za nią boczną drogą, i trochę ku dolinie, ale że jej wierzył, to się na drogę nie oglądał, ani uważał pochyłości.
Zaprowadziła go, prawda, na wielki dwór, do wielkiej pani — w ćmę służby, i stanął tam za dworzanina. Służba to nie