Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/39

Ta strona została skorygowana.

rach nas się lękano, na wsi traktowano jak włóczęgów: musieliśmy żebrać, żeby mieć o czem dalej się wlec.
„Po jałmużnę przypadkiem zaszliśmy do niego... i ot, jaka była jego jałmużna.
„Na jego słowo po kilku dniach przyjął nas dyrektor na najmarniejszą robotę, i zostaliśmy. Nie starczyło zarobku na chleb, on nas żywił; nie starczyło na odzież, on nas odział; nie było dachu, jego dach nas ogarnął. Tylko jednego wymagał: „Nie czyńcie mnie wstydu... nie czyńcie sobie wstydu.“ To tak się zaczęło. Było nas, jego domowników, pięciu, a jest nas teraz w fabryce trzysta rodzin, i wszystkich ludzi, którzy z nami żyją i mieszkają w tej okolicy, bierzemy za świadki, żeśmy wstydu nie zrobili ni jemu, ni sobie! I wszystkim ludziom tutejszym dziękujemy, że nas przyjęto za swoich, jako on zalecał. I dziękujemy starszym naszym i zwierzchności, że uczynili nam pracę dobrą i korzystną, życie zdrowe i wygodne... na jego prośby i starania. Staraliśmy się tak być, jak on chciał, i błogosławimy go za to, i pamięć jego świętą zachowamy wśród siebie, pewni, że będą jemu podobni ci, których on wy-