Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/42

Ta strona została skorygowana.

W szarym mroku domek doktora wydał mu się jeszcze nędzniejszym, jeszcze bardziej ruderą. Matkę zastał w jadalni z księdzem.
Zapoznała ich z sobą, i po chwili obojętnej rozmowy, Jóźwicki bardzo gładko zagaił sprawę zapłaty za pogrzeb. Ksiądz spojrzał na niego, jakby z wyrzutem, i odparł:
— Pan Kazimierz sam to już załatwił.
I zapanował dziwny chłód. Ksiądz się zaczął żegnać i rzekł, wychodząc do staruszki:
— Więc od jutra wieczorem będę już codzień przychodził na lekcję. Dzieci są uprzedzone. Czy doktór Ławrynowicz wyszedł?
— Poszedł już do chorych. Tyle czasu byli bez opieki!
Gdy zostali we dwoje tylko, Jóźwicki począł nerwowo chodzić po jadalni. Miał natłok myśli, a nie umiał wyrazić.
Wreszcie usiadł obok matki, i wziął jej rękę w swoje, i począł ją całować.
— Mamo, wiecie, że jestem bogaty, bardzo bogaty. Mam żonę i jednego syna! Żebym się teraz z interesów wycofał, złożę