Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/69

Ta strona została przepisana.

może i lepiej, że się to plugastwo wyniosło. Już ci gorzej nie będzie, jak było.
No, i jakoś proroctwo jego się nie sprawdziło narazie. Wojacy wrócili — nibyto zwycięzcy, ale nie z taką paradą, jak za pierwszym razem. Dużo swoich trupem tam zostawili, i byli jacyś mniej chełpliwi. No, ale przecie — wrócili, i gdy wypoczęli, odzyskali rezon. Spodziewali się pościgu, i nawet byli tacy, co radzili się warować, i gród czynić, ale że jeńców do roboty nie mieli, a sobie poczytywali za despekt ziemię kopać i glinę miesić, więc tylko rozstawili straże po drodze i wokoło osady, a sami używali wczasu i biesiad. Po czasie też, gdy wokoło była cisza — zapomnieli czujności, i czuli się bezpieczni. Brakło im Greka do naprawy oręża, i poczęli namawiać Glona, by ognisko na nowo rozpalił i ładził miecze i pancerze, kusili go różnie, a gdy się oparł — sromotnie go znowu z osady wygnali.
I Glon znowu w swe bory zapadł.
Aliści którejś nocy rozbudził go w budzie jakiś szum, trzask, jakby wielka burza puszczą szła. Wypadł, nasłuchiwał — i poszedł przekonać się, coby to było — bo wicher nie leciał, a przecie coś huczało.