Strona:Maria Rodziewiczówna - Rupiecie.pdf/82

Ta strona została przepisana.

karczmy ludzie wam powiedzieli, że ojciec umarł, dobytek zmarniał, więceście mnie nie prosili więcej, i rozstaliśmy się. Dobrą pamięć macie!
— A wyście też jednaka! — jakby to wczoraj było.
— Aha, ja zawsze jednaka! — powtórzyła wesoło kobieta.
Wóz skręcił w zagrodę dostatnią, w bramę zamczystą, w podwórze gładko wybrukowane i stanął przed murowaną chatą. Czeladź wybiegła konie wyprzęgać. Weszli do izby. Jan zaraz parobka za jakąś opieszałość zestrofował, dziewkę do roboty napędził, i żony jął rozpytywać o zajęcie dzienne, o pracę, o dochody, o bydło.
Żona, zapracowana, zmęczona, a niespokojna, czy rad będzie sprawom domowym, czy nie mało zrobione, odpowiadała zalękła, służba milczała, dzieci patrzały mu w oczy pokornie a trwożnie.
Kobieta podróżna u progu na ławie pokornie usiadła i rozglądała się po izbie i ludziach.
Nikt nie śmiał spytać, ktoby była, czego chce — boć ją gospodarz przywiózł. Patrzyli tylko na nią ciekawie. Oczy miała