Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/10

Ta strona została skorygowana.

gościa i nie mogąc sięgnąć wyżej, objął go w pasie i uścisnął z sił całych.
Lorenz! Lorenz! Mein Liebling! Mein Sohn! — wołał z wybuchem radości.
Młody ledwo się uwolnił z tych objęć i ku pannie Grecie przystąpił, podając jej z uśmiechem radości swą żylastą prawicę. Znać było po niej, że właściciel nie zawsze nosił rękawiczki, cienki surdut i rangę kapitana.
— Dziękuję pani za współczucie i dobre serce dla mnie, obcego — rzekł ciszej, nisko się kłaniając.
Aber Lorenz! — przerwał kupiec, skubiąc go za rękaw. — Prawdę mówisz? Cała «Margareta»?
— Cała i zreparowana.
— Więc mieliście przypadek?
— Jeden z gorszych. Na wysokości Bermudów burza nas opadła. Straciliśmy dwa maszty, trzech ludzi i ster. Nie pamiętam takiego huraganu. Statek pił wodę, jak kaczka, a bezwładny był, jak martwy wieloryb. Dotarliśmy cudem do Bermudów i tam przestaliśmy w reparacji dwa tygodnie. Na domiar nieszczęścia telegraf coś niedomagał i nie funkcjonował. Wysłałem list przez pocztowy parowiec «Arminas».
— «Arminas» rozbił się w Manszy — przerwał Matschke.
— I mój list z nim razem zamókł tedy. Jestem wytłumaczony. Naprawiwszy okręt, ruszyliśmy do domu całą siłą maszyny. Zarobiliśmy dwa dni czasu i oto jesteśmy.
— A dużo cię remont kosztował? — spytał kupiec niespokojnie.