Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/100

Ta strona została skorygowana.

— Jeszcze z Kowna nie wrócił. Wy teraz bogaci.
— A wiem. Ziemi szmat kupił. Ale mnie to wszystko jedno, bylem służbę miał. Czy tak, czy siak, w rekruty pójdę.
Zbliżyli się do wsi, gdy już ciemno było i zaraz na wstępie starego Szwedasa spotkali. Jechał na wozie z próżnemi beczkami od piwa. Poznał ich i stanął.
— Odsiedziałeś? — spytał, fajkę z ust wyjmując.
— Jakeście zasądzili, takem cierpiał — odparł chłopak z urazą.
— Drugi raz, to cię jeszcze srożej zasądzą. Nie oprzesz się, aż w powiatowym areszcie.
— Oho, zjecie licha, nim mnie złapiecie!
— No, no, pamiętaj!
Stary konie trącił i już w biegu do Rozalki się odezwał:
— Zdrożeją grzyby w tym roku. W Gierynajcze (lasy) strażnicy zbierać nie dają.
Wóz się potoczył, głośno dudniąc i podskakując.
— Co on o grzybach plótł? Ni przypiął, ni przyłatał — zauważył Marcinek.
— Za kogo innego mnie wziął. Nie poznał — odparła Rozalka spokojnie.
Skręcili od figury do Didelisów. Chłopak rezon tracił, oglądał się, jakby zemknąć miał ochotę. Dziewczyna szła przodem i pierwsza weszła na próg. Wieczerzali właśnie wszyscy wokoło długiego stołu, na ławach, na stołkach. Gwar panował, jak w ulu. Od pierwszego rzutu oka spostrzegła, że się omyliła. Wa-