Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/103

Ta strona została skorygowana.

A toć Maryjce w tej chacie swojsko — dodał Andrzej wesoło.
— Rzadki z was gość, to choć siłą zatrzymamy — Piotr wtrącił.
Obstąpili ją od progu wszyscy.
— Ej, to ją tak kawaler płoszy — zażartowała siostra.
Ogólny śmiech przyjął uwagę.
— A toż cię nie zje!
— Ktoby taką ładną dziewczynę jadł? Ino popatrzeć i oblizać się — zaprzeczył Wawer.
Rozalka wreszcie uległa. Posadzono ją u stołu. Jan jej sam chleb i misę podsunął.
— A Krystof doma? — spytał.
— Na robocie.
— Coś on zmarkotniał temi czasy.
— Niewesoła dola bez roli, bez konia, bez chleba.
— I bez Magdalenki — wtrąciła Maryjka.
— Oj, tyle biedy! — Andrzej się odezwał. — Jesienią swaty pośle, to mu ją dadzą. Żadna osobliwość.
— Nie dadzą! — szepnęła Rozalka. — Szluguris już się upewnił. Głośno opowiada.
— Moc wesel tej jesieni będzie — zaczęła wyliczać Piotrowa. — Brodacz krawcównę bierze, a Józefów młodsza do Wisborów idzie. To dwa, a wdowiec Bukutis myśli drugą żonę brać, to trzy. U Szlugurisów będzie też huczne wesele, u Szwedasów to chyba dwa.
— Jakie dwa?
— Ano, Magdalenki i Jurgisa... Stary Rozalkę