już jakby za synową miał, a Jurgis wczoraj cały wieczór pod oknem u niej przegadał. Ot, jak się dziewczyna mieni. Pewnieście sobie przyrzekli.
Rozalka pod ogniem wszystkich ciekawych spojrzeń ponsowa się stała, ale oczu nie spuściła.
— Plotki to — odparła, ramionami ruszając. — Jurgis za matczynym interesem zaszedł, o robotę pytał. Pozatem pasek sobie kupił i trochę zabawił, Krystofa nadczekując. Szwedas takiej hołoty, jak moja, nie patrzy.
— Ale statku twego i pracy — rzekł Jan.
— I krasy! — dorzucił Wawer.
— Kraśniejszych nie przeliczyć w Karewiszkach — obojętnie zaprzeczyła.
Skończono wieczerzę. Wstała pierwsza Maryjka statki sprzątać, wstali za nią wszyscy i modlitwę zmówiwszy, staremu gromadnie podziękowali. Zbliżył się do niego i Marcinek, który przy starszych cicho siedział i pocałował go w rękę.
— Ojcze — rzekł — pójdę do koni już. A jak mnie ze służby za tę biedę przepędzą?
— Pięknie przeproś, a jak to nie pomoże, przychodź śmiało do chaty. Karać nie będę i chleba nie poskąpię.
— Ale — oburzył się Wawer — co on tam ma poniewierać się po cudzych obowiązkach. Albo my to od pana nie bogatsi? Dosyć biedy — będziecie panować.
— Służba nie hańba — stary zaprzeczył. — A chleb, im ciężej zdobyty, smaczniejszy. Dał Bóg dostatki, chwała Jemu, ale pracować do śmierci trzeba.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/104
Ta strona została skorygowana.