Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/105

Ta strona została skorygowana.

Dwór bez nas, a my bez dworu się nie obejdziemy — takie z wysoka ustanowienie jest. Niech chłopak służy, jak przedtem, a my, choć dzięki tobie bez najmu przeżyć zdołamy, skoro do żniw dworskich poproszą, jako zwykle, gromadą ruszymy.
— A rozumie się — jednogłośnie Piotr i Andrzej potwierdzili.
— Oho, jabym i palcem nie ruszył. Albo mi to pańszczyzna? Jakby wieś rąk i potu tym polom pańskim nie dała, dwórby nasz był — i zginął.
— Nie daj nam, Boże, cudzą krzywdą się bogacić!
— Tak na wielkim świecie jest; świat długo pańskim był, a teraz czas, by się stał chłopskim. W Ameryce chłopi panują.
— Nie wiem, jak w Ameryce jest. U nas dwór od wieków był, panowie, jak my, na ziemi swej wzrośli. Każdemu, jako matka, ta ziemia droga — i nam, i im. I oni teraz równą biedę z nami cierpią, w jednym kościele Bogu troski zanoszą. My ich nie zgubimy.
— Jako zwykle usłużymy, bo nijakiej krzywdy nie mamy — za ojcem starsi synowie rzekli.
Rozalka poczęła się żegnać, starego Jana pocałowała w rękę, innym skinęła głową. Wawer po kapelusz sięgnął.
— Odprowadzę was trochę — rzekł — bo mi po drodze do Szlugurisów wstąpić trzeba.
Nie odrzekła nic i w progu jeszcze nabożnie pozdrowiwszy, wyszła za wrota.
— Rychło odjeżdżacie do Niemców? — spytała go po drodze.