Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/115

Ta strona została skorygowana.

Ale ten kawaler na nas nie patrzy. Ma on już swoją pannę w mieście, może i nie urodniejszą od nas, ale całą ze złota i Niemkinią!
— A kłamiesz! — Wawer zaprzeczył. — Jeszczem ani jednej z was nie puścił, żeby nie popatrzeć.
— Co tam z twego patrzenia? Żebyś na zapowiedzi dał, tobyś chwacki kawaler się nazywał!
— A dam, tylko nie ze wszystkiemi, tylko z jedną. W Karewiszkach i beze mnie chłopców nie brak. Ot, niedaleko ciebie Jonas, Petras, Krystof!
— Siła złego — lekceważąco odparła.
Jodas, za którym garście zbierała, obejrzał się i pierwsze tego dnia słowo rzekł:
— Nie bałamuć, a rób!
— Ty mnie nie napędzaj! — oburzyła się. — Tak się za innymi wleczesz, jak senny, a drugim przyganiasz. Rozalka, zbieraj sobie za nim, ja weselszej kompanji poszukam.
Rozalka znalazła się obok Wawra. On na nią nawet nie spojrzał i dalej ze Szwedasówną się droczył.
Od owego wieczora nie gadali do siebie, a spotkawszy przypadkiem, on tylko kapelusza uchylał i nie pozdrawiał nawet. Zapanowała między nimi głucha złość i niechęć.
Dziewczynie na wspomnienie owych zniewolonych pocałunków ze wstydu twarz pałała. On jej darował policzek, lecz nie zapomniał zarzutu niewiary i podłości.
Kosiarze dokończyli zagonów, wbili kosy rękojeścią w ziemię i odetchnęli chwilę. Szluguris wnet śpiewać zaczął i Wawer z innymi zawtórował: