Konno w świat jadąc, pytam skowronka,
Gdzie jest dziewczyna, przyszła ma żonka?
Po czem ją poznam, gdzie ona mieszka,
Jaka do chaty jej wiedzie ścieżka?
Mijam podwórze: nie zamiatane;
Spoglądam w okno: płótno nietkane.
A ptaszek śpiewa:
Nie tu twa dziewa!
Czyściocha tkaczka,
Prządka, śpiewaczka!
Przy ostatnich słowach brzękły kosy w takt, równo, potem jednocześnie śmignęły błyszczącem ostrzem po ziemi. Skwar panował nie do zniesienia. Kobiety przyniosły wody z rzeczki i podawały dzbany braciom i mężom. Starzy spoglądali ku niebu i wróżyli burzę na wieczór. To dodawało pośpiechu.
I Wawer spocony, z zaschłem gardłem, kosy jednak z garści nie wypuścił. Obudziła się w nim duma wiejskiego parobka, chęć pochwalenia się kobietom siłą i zręcznością. Przypadkiem wiązalnice się zmieszały, a za nim znalazła się Rozalka. Tej napędzać nie było trzeba, zwinna była i niestrudzona, ale on począł machać wściekle i dziewczyna nie zdołała nadążyć. Jakby zrozumiała jego chęć, śpieszyła gorączkowo, ale już w połowie zagona przystanęła. Nie chciała mu nic rzec, więc blada ze zmęczenia, ze zbolałym od nachylania karkiem i drżącemi rękami, wiązała snopy mozolnie.
Towarzyszki zaczęły z niej żartować.
— A wstyd! Niemcowi nie możesz nadążyć!
— Rączkiś białe przy warsztacie wypieściła i liczko, jak u panienki. Staraj się, staraj, Niemkini daleko!