Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/127

Ta strona została przepisana.

straty niepomni, nawet Krystof ponury. Deszcz przechodził, i tylko już słup dymu miejsce wypadku oznaczał.
Posadzono Wawra na stole w oberży i Jurgis zawołał:
— Fetowałeś ty nas nieraz. Teraz my ciebie ufetujem. Tak pij, żebyś i pamięć stracił! Nie bój się! Odniesiemy cię do chaty ze śpiewami, jak z godów
— Dziękuję, bracia, tylko nim pamięć stracę, dwie wam rzeczy powiem. Naprzód, że to Karewiszkom wstyd, iż ani jedna chata na wodę beczki i do rozrywania zgliszcz haka niema, a potem powiem, że za małą cenę ludzie na świecie blachę ogniową do chaty przybiją i śpią spokojnie. Takci i tutaj być powinno.
— A pewnie, pewnie, tylko na to cała wieś zgodzić się musi — potakiwali starzy. — A wieś, ile głów, tyle rozumów ma! Takci się to odwleka!
— A to Karewiszkom drugi wstyd! — Wawer stanowczo zawołał.
Szwedas mu szklankę szumiącego piwa podał.
— Pij, ochotniku!
— Za wasze zdrowie, by się zła okazja nigdy nie powtórzyła, ale w niczyje ręce nie wypiję, chyba w naszego Marcinka. On to błazen, pierwszy mi na pomoc skoczył. Dajcie go tutaj na stół!
— Słusznie! Marcin bywaj!
Ale Marcinka nie było w pobliżu. Skoczyli po niego chłopcy i po dość długiem oczekiwaniu przywiedli.
Opierał się zawstydzony, przestraszony, niespokojny.