Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/133

Ta strona została przepisana.

gniewał i kazał z dusz tym dwom mocom wyjść, toby już ludzi nie było — ino zwierzęta.
— Siła zmian tutaj się porobiło. Dawniej nikt tak nie myślał, anim ja słyszał coś podobnego.
— Jakże to? A my-że nie ludzie? — Rufin żywo przerwał. — Nie dziedzice my tej ziemi, co naszych ojców piersiami i krwią od Krzyżaków sto razy była zasłaniana? Nie kupili my obywatelstwa na niej i krwią i łzami i potem, nie szlachta my i nie rycerze? Ziemia taka, co jej krwią nie umierzwią i kośćmi nie wybrukują, rodzi piołuny gorzkie, a nasza nam rodzi dąbrowy i zboża i lny. Tyś ta książek nie czytał, w których nasze dyplomy i herby zapisane stoją, wszystkie od wieków, nie rachowałeś fundamentów naszych kamieni. A mocne one, kiedy nas strzymały na miejscu, choć tyle razy świat się trząsł. W książkach historja cała stoi i wstydby był, żeby nas nie zapisała w dziedzictwie tej ziemi, żebyśmy ojców pamięci w bojowaniu i chwale zapomnieli. Nie na to nas ta matka zrodziła i pohodowała, byśmy ją, starą, obcym rzucili, a sami precz odbiegli...
I znowu, porwany marzeniem swojem, kaleka nie do Wawra mówił, ale jakby do złej mocy znękania, i niewiary. Zda się rósł i zamiast kaleczej postaci, miał wzrost olbrzyma i skrzydła u ramion. Wzrok mu pałał, usta drżały, a chude ręce wyciągały się do okna, poza którem go ta ziemia słuchała, skąd Piłkalnis na ciemnem niebie nocy widać było — dziedzictwa tego pieczęć starodawną...
Wawrowi krew żywa nabiegła do skroni, poczuł w piersi nieokreślony ból i drżenie, jakby w wiel-