Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/141

Ta strona została skorygowana.

— Kiedy Rufin niedaleko, jakżebym ja prawić miała. Toć co umiem, to od niego.
Ruszono do chaty po rzeźbiarza, przyprowadzono z triumfem i posadzono wśród młodzieży, wśród wisien dojrzewających i krasnych kwiatów. Ale i on nie miał ochoty do opowieści. Rozalce przy warsztacie opowiadał skoro, tutaj wobec tylu ludzi nieswój się czuł i onieśmielony.
Rozmowa zeszła na strachy i upiory i coraz to straszniejsze historje prawiono.
Zaprzysięgał Szluguris, że gdy raz konno nocą przez las jechał, oberwała się nie wiedzieć skąd, płachta szara i spadła mu na plecy, a koń go uniósł. Przytem coś jęczało okropnie...
— Do mnie raz na pastwisku staruszek maleńki, czerwono odziany przyszedł — opowiadał starszy Szwedas. — Jesienią to było już chłodno, więc ognisko paliłem i trochę zadrzemałem. Otwieram oczy, aż naprzeciw mnie on stoi i ręce do żaru wyciąga, jakby się grzał. Takci i nogi potem w ogień kładł a potem sobie węgiel jeden do gęby włożył i zniknął.
— Opowiadał mi nieboszczyk ojciec — rzekł Bakutis — jako raz, blisko kopca orał. Ostrogę staroświecką wykopał i z sobą do domu przyniósł. Ale tejże nocy przyszedł do niego zamkniętemi drzwiami wojak okrutnie wielki, cały żelazny i powiada: «Oddaj, coś mego wziął! Rynsztunku swego pilnuję, żeby, jak nas pobudzą, stanąć w ordynku, a tyś mnie okradł! Oddaj zaraz, bo nie daruję». Takci ojciec zaraz rankiem ostrogę odniósł, skąd wziął i mszę świętą zakupił i potem już spokój miał.