— Brakuje nieco do miljona — śmiał się kapitan.
— Serjo? Masz trzydzieści tysięcy?
— Just połowę. Co pan chce? To fundusz! Miałbym więcej...
— Żebyś poszedł do Brucka?
— Nie. Żebym wykształcenie miał i naukę. Zacząłem od szorowania pokładu «Margarety». Daleka to droga do kapitaństwa.
— Inni pokład całe życie szorują. Ale ty masz głowę i ja cię wychowałem. Znam się na ludziach. Cóż tedy myślisz dalej robić?
— Dalej? Czy mi pan posadę wymawia?
— Także brednie! Pytam, bo chcę twe myśli posłyszeć.
— Dalej? Dalej? — powtórzył młody człowiek, jakby to pytanie raz pierwszy sobie zadawał. — Dalej będę pływał i pływał, dopóki starczy «Margarety», sił i towarów dla pana...
— Cha, cha, cha! A na czemże bodziesz pływał? Alboż nie wiesz, że stary Dokman obejmuje «Margaretę»?...
— Stary Dokman? A jaż co? — zawołał Lorenz, blednąc.
Zamajaczyły mu w głowie fałszywe doniesienia, plotki, niewiara, utrata opinji.
— Ty, mój chłopcze, nie popłyniesz już więcej, chyba dla własnej przyjemności.
— Czym panu źle służył?
— Jakiś ty dziecinny i niecierpliwy! No, pij i pamiętaj to sobie, że nasz cesarz zasłużonym swoim
Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/15
Ta strona została skorygowana.