Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/150

Ta strona została przepisana.



VIII

Stanęły zręby zagrody na Bubiach.
Pewnego wieczora Wawer z Krystofem ku wsi od roboty szedł, siekierę na ramieniu niosąc. Od niejakiego czasu, zniecierpliwiony powolnością roboty, zaczął Jodasowi pomagać, ucząc się ciosać niby przez zabawę. Stary ojciec przychodził często i chwaląc go, pokazywał różne sposoby.
Listy ze Szczecina stawały się coraz natarczywsze, wzywały go do powrotu.
Już dwa miesiące ubiegło, już kończono żniwa, a jego ten dom zaczęty i obietnica dana ojcu trzymała w Karewiszkach. O tej mitrędze opowiadał Krystofowi właśnie.
— Będzie mi, będzie od pana Matschkego! — mówił, czuprynę markotnie trąc. — Na tydzień, dwa urlop wziąłem, a miesiąc siedzę.
— Napanujesz się jeszcze do woli.
— To pewnie ale i narzeczona nudzi po mnie.
— Wierzysz w kobiecą naturę? Byle gach ją pocieszy...
— Ty wszystkie wedle Magdalenki cenisz.
— Jednakie one.