Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/151

Ta strona została przepisana.

— Będziesz do Szwedasów swaty słał?
— Będę.
— A Szluguris?
— Szwedas musi ją mnie dać.
— Lubisz ją tak bardzo?
— Chcę mieć. Poniewiera ona mnie siła, oddam jej za wszystko.
— Toci osobliwa twoja natura. Przecie jej bić nie będziesz, jak żoną zostanie.
Jodas nie odpowiedział, ale znać było, że złe ma myśli pod twardą, zaciętą czaszką.
Wieczór był późny i pogodny. Za Piłkalnisem już tylko pamięć słońca została w kilku czerwonych smugach. Po czystych, bezchmurnych niebiosach Wawer oczami powiódł.
— Pogoda będzie jutro, wcześnie się księżyc wysunął... a taki jasny, choć mały — zauważył.
— Trzeci dzień, jak nów nastał — odparł Krystof.
Doszli do jego chaty.
— Wstąpisz może? — zaproponował.
— Z miłą chęcią.
Znaleźli się w izbie pustej.
— Rozalki niema? — zagadnął Wawer, po kątach spozierając.
— Niema — odburknął Krystof. — Do miasteczka motki do farby poniosła. Wróci niebawem.
Usiedli. Biały kotek dziewczyny przyszedł do Karewisa i na kolanach mu się ułożył. Jodas we włosy dłonie wsunął i rozparty, w ziemię patrzał. Rozmawiali o tem i o owem czas jakiś. Wawer wi-