Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/156

Ta strona została przepisana.

w moich latach będąc, lepsze dni zobaczysz. Tymczasem, jak mrówka pracuj, jak orzeł myśl, a jak wąż chytry bądź... Możesz odejść już!
— Pójdźmy — szepnął Marcinek do Rozalki.
Ona zwróciła się do Szwedasa.
— Rufin mi kazał o nową przesyłkę się dowiedzieć, czy czego dla nas niema?
— Jest gazet cały worek. Pod kamień go wsunąłem, naprzeciw Wawrowej kapliczki, przy drodze — od północy. Znajdziesz?
— Znajdę. Rufin też wam pieniądze kazał wręczyć, ile zebrał przez ten czas. Przysłał mnie, bo u niego przed wieczorem dwóch z urzędu było, niby rzeźby oglądali. Ostrzec was polecił...
— Dobrze. Nie przyjdę do niego tedy a jutro rano znowu jadę — pusty. W tamtą stronę.
Ręką ku zachodowi wskazał.
— Prędko będziecie znowu?
— Dopiero na odpust Szydłowski.
— Szczęść wam, Boże, i zdrowo odprowadź! Pochwalony Jezus!
— Na wieki. Amen!
Dziewczyna i Marcinek skłonili się i przeciwną stroną kurhanu poczęli schodzić.
Podniósł się też i nieznajomy.
— Czas i mnie — rzekł. — Droga na stare nogi daleka.
— Podwiozę was — Szwedas się ofiarował.
— By nas kto razem zobaczył? Pamiętacie, jak was przed trzema laty wzięli do więzienia i mnie pytali, czy znam Szwedasa i w jakich z nim jestem