Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/161

Ta strona została przepisana.

powiedzieć, że niebawem odjedzie, więc, by rozmowę zmienić, spytał:
— A wy, dziadziu, do domu wracacie?
— Wracam. Wiozę Butkisowi piwo, a do dworu smarowidło i sól. Konięta mam też zmordowane szpetnie.
— Zabawicie w chacie?
— Zabawię, bo odpust niedaleko, a ślubowałem do Szydłowa z ofiarą i pokutą.
Wawer na furę spojrzał i pomyślał sobie, jaka to ofiara była pod beczkami piwa i worami soli.
— Szczęść wam Boże — rzekł szczerze.
— Dziękuję — odparł stary dobrodusznie.
Skinął przyjaźnie głową i koniki zadawszy, oddalił się ku wsi.
Wawer go oczami przeprowadził i widział, że zamiast do Butkisa, do swojej chaty skręcił, jakby tam zostawić miał najcięższy ładunek.
U Szwedasów znano obyczaje ojca, słuchano go ślepo, nie pytano nigdy nic. Gdy wóz się na podwórze wtoczył, synowie wyszli obadwa, ucałowali ojcowską rękę, zamknęli wrota. Stary nic do nich nie mówił, bo właśnie, przesuwając paciorki, różaniec odmawiał.
Koniki nie kierowane, same zaszły pod szopkę i stanęły.
— Wyprzęgać, tewe? — starszy syn zapytał.
Szwedas głową potrząsnął. Nie złaził z wozu i tylko im drzwi chaty ręką wskazał. Zrozumieli i odeszli.
Po dość długiej chwili stary na progu stanął.