Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/164

Ta strona została przepisana.

— Słyszałem, że ojciec twój jest we wsi a że go trudno doma zastać, przyszedłem choć pod noc, bo mam do niego sprawę.
Stary Szwedas podniósł się z ławy.
— Wejdź i mów — rzekł.
Jodas próg przestąpił, skłonił się gospodyni i czapkę w rękach mnąc, do stołu się zbliżył.
— Mam do was, gospodarzu, interes, prośbę... — ozwał się niepewnym głosem.
— Mów — Szwedas powtórzył.
— Spodobała mi się dziewczyna wasza, więc o nią was proszę.
Zatrzymał się, sądząc, że odpowiedź będzie jaka, ale stary milczał Juras w kąt się usunął a Barbara tylko, zaciekawiona, tamując oddech słuchała oczy wlepiając w twarz teścia.
— Biedny jestem, jako wiecie, ale siły i zdrowia Bóg mi nie poskąpił. Sto rubli rocznie siekierą zarobię, chata i ogród jest, biedy wasza jedynaczka u mnie nie zazna, bom ani pijak, ani rozpustnik, ani hulaka, jako cała wieś mi to poświadczyć może Tak tedy z uczciwą prośbą do was przychodzę.
Pochylił się do kolan starego, pokłonił się potem Jurasowi i Barbarze. Szwedas wyprostował się i ręce na piersi skrzyżowawszy, popatrzał mu bystro w oczy.
— Wie-li o chęci twojej dziewczyna? — spytał.
— Jako zwyczaj, do ojca wpierw przyszedłem.
— Toś źle trafił, bo ja jej tobie nie dam.
— Nie dacie? Innemuście obiecali?
— Pierwszy się odzywasz.