Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/165

Ta strona została przepisana.

— Powiecie może, co macie przeciwko mnie?
— Powiem: z dwóch przyczyn odmówić ci muszę. Jako, że dziewczyna zalotna jest, pieszczona i swawolna a ty zazdrosny i mściwy, więcbyś ją zakatował, a nie poprawił i jako że ty nieprosty mi się wydajesz, nieczysty, niepewny w myśli i czynie...
Jodiis zbielał i wargi drżące zsiniały mu okropnie.
— Obelgą mi odpowiadacie — burknął przez zęby.
— Nie obelgą, ale słowem prawdy, jakeś żądał. Mógłbym ci ojcem być, więc prawo mam co myślę, powiedzieć. Naturę ci Bóg twardą dał, jako żelazo, ale na niej tyle rdzy narosło, że już to żelazo całą wartość straciło. A rdza ta, to twoja zawiść dla lepszych i bogatszych, to twoja niechęć do ludzi, to twoja dzikość, to twoja obojętność dla spraw i trosk sąsiadów, niedbałość i nieużytość. Nie bieda twoja mnie zniechęca, ale taka natura, bo nie strach mi zięcia ubogiego, ale strach mi zięcia zdrajcy, a tobie nie ufam i nie wierzę. Taka jest moja racja.
Jodas trząsł sięcały, zmieniony i straszny wściekłością i wstydem. Oczy mu łyskały jak wilcze a zacięte zęby zgrzytały. Przez chwilę zgrzyt ten tylko i sapanie słychać było, wreszcie ozwał się schrypniętym, dzikim głosem:
— Takim ja, jakim być muszę! Biednemu dwie drogi ludzie zostawili: zdechnąć albo się spodlić! Ostatnie to wasze słowo na prośbę moją?
— Nie zdycha, kto duszę ma, i nie podli się, kto serce czuje w piersi. Takie moje słowo ostatnie W złości żyjesz i zemście. Pamiętaj, że nóż to ostry