Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/169

Ta strona została skorygowana.

— Wprawę mam, co dnia to samo robię.
— Nie nudzi wam się tak samej w chacie?
— Przywykłam.
— Ale to wam nie służy. Dziewczęta inne krew z mlekiem na licach mają, a wy niedobrą bladość. Bym władzę nad wami miał, nie dozwoliłbym się tak zamęczać, urodę przed czasem tracić.
Dziewczyna spojrzała ku niemu i spotkawszy na sobie jego oczy, spuściła prędko głowę. Zrobiło się jej gorąco na wspomnienie tych buziaków kradzionych, namiętnych, co zda się jeszcze teraz paliły jej usta i szyję. Milczeli chwilę, może o jednem myśląc.
— Szwedasa starego wczoraj spotkałem — ozwał się Wawer, bacznie się jej przyglądając.
— Na odpust do Szydłowa pewnie się szykuje — rzekła spokojnie.
— Chytra jest — pomyślał Wawer. — Ale ją zaraz złapię.
— Z książkami — rzekł głośno.
Dziewczyna drgnęła lekko i warsztat jej ucichł. Zerwała się nić, więc ją związała i przez tę chwilę opamiętała się znowu.
— Nie wiem — odparła, ramiona wznosząc.
Zaśmiał się.
— Ej, Rozalko, nie do twarzy wam kłamstwo. Myślicie, że z Niemiec przyjechawszy, nie wiem, co znaczy ten szkaplerz czerwony, co wam z za gorsetu wyziera?
Dziewczyna mimowoli sięgnęła do piersi i znak