Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/170

Ta strona została skorygowana.

ukryła głębiej, potem oczy zdziwione i trwożąc wlepiła w mówiącego.
— Myślicie, że nie wiem, jakie to duchy uśmierciły szewca-pijaka i co tam za czary na Piłkalnisie w trzecią noc nowiu się odbywają?... Zuchom nie warto bajek prawić, bo one ich nie odstraszą, ale zaciekawią. A co, teraz wyście się zlękli!
Rozalka opuściła ręce na kolana, zalękła i onieśmielona.
— Milczcie, na rany Boskie — szepnęła drżąc cała.
— Żebym nie milczał, dawnoby po was wszystkich było. Ale ja różne tajemnice widział w swojem życiu i nigdym nie zdradzał. Powiedziałem teraz, byście mnie za dudka nie mieli i nie okłamywali darmo, a przytem byście się więcej na ostrożności mieli.
Dziewczyna wstała i zbliżyła się do okna. Wyjrzała na podwórze i drogę niespokojnie.
— Nikogo niema — rzekł Wawer. — Samiście ze mną, tak, jak onego wieczora, kiedym was całował, a wyście mi w twarz dali. Pamiętacie? Mógłbym na was się pomścić.
— Moglibyście — odparła przez zęby, marszcząc brwi. — Nad samą siebie mnie ta tajemnica świętsza. Wiem-ci dobrze, żeście nie podły i dla próżnej przechwałki nie wydacie sprawy, co wam obojętną i obcą jest, a ludzkie żywoty kosztować może...
— Nie wydam was i znać po sobie nie dam. Obelgą mi wtedy plunęliście w oczy — pamiętacie —