Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/172

Ta strona została skorygowana.

— Jakeś patrzał, takeś widział — burknął Krystof.
Poszli obadwa i po chwili siekiery ich słychać było przy robocie, a w chacie Rozalki miarowy stuk warsztatu. Pochylona nad tkaniną barwną, formowała desenie, zmieniała kolory, poprawiała niedokładności. Czasem spoglądała na świat za okienkiem i nuciła smutno.
Czegoś jej ciężko było na duszy...

∗             ∗

Na odpust od Didelisów nikt nie poszedł, bo stary Jan zaniemógł i już od trzech dni z pościeli się nie podnosił, stękając ciężko.
Jak mu Wawer odjazd swój na piątek stanowczo naznaczył, tak starego z nóg zwaliło i nazajutrz nie wstał.
Jak struci, chodzili wszyscy w chacie, robota nie szła, rozmowa się nie kleiła, kobiety popłakiwały po kątach, mężczyźni siedzieli zmarkoceni i osowiali.
Wawer wnet felczera sprowadził, po doktora chciał jechać, zmartwił się okrutnie.
Ale stary niczego nie chciał, tylko wciąż go przy sobie trzymał, odejść mu nie pozwalał.
— Niechta się na ciebie przed śmiercią napatrzę — mówił. — Ty mnie do trumny włożysz i w dół spuścisz. Nie potrzeba mi leków, ni doktora, ino twego widoku do skonania godziny.
Więc na taką mowę lament napełnił chatę, a Wawer z desperacji za głowę się porywał, sam nie wiedząc, co robić, co rzec, co postanowić.