Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/178

Ta strona została przepisana.

się oczy na widok Wawra, obrócił się z trudem i rękę jego ująwszy, zcicha rzekł:
— Synku! Jakeś mi odjazd swój oznajmił, pomyślałem, że dziecko ojcu nie potrafi gorszej troski uczynić, jako ty mnie uczynił. A oto teraz myślę, żem cię skrzywdził. Bo jako boleć musi ten ojciec, którego syna do zdrady szatan skusił! Jako on boleć musi! O Jezu!
— Tatusiu miły, nie karzcie mnie taką mową!
— Nie, synku, nie! Już ci się opierać nie będę kiedy ci co innego sądzone, zatrzymywać się nie ośmielę. Mój ta ból próżny jest i niesłuszny naprzeciw tamtego. Nauczył mnie Bóg...
Mało co spano owej nocy po wszystkich zagrodach. Rankiem, niewiadomo, skąd, słuch się rozszedł po wsi — jeszcze nieśmiały, niewyraźny szept.
— Jodas wydał Szwedasa!
Skoro do Didelisów to doszło, zakipiało, jak w garnku. Maryjka z początku jakby skamieniała, potem z jękiem, krzykiem, z łkaniem poleciała do Rozalki.
Wawer iść nie śmiał. Siedział zgarbiony, milczący, ze wzrokiem, wlepionym w ziemę.
— Może to być? — spytał Jan oburzony, siadając na łóżku i po synach spoglądając.
Nikt nie potwierdził.
— Jak żmija, plotka pełza i niewinnego kąsa — rzekł Piotr.
— Pójdę do Szwedasów prawdy się dopytać — dodał Andrzej.