Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/194

Ta strona została przepisana.

jący, szukając zaczepki. Wieczorem przywlókł się do pustej chaty i wziąwszy siekierę, warsztat Rozalki w sztuki porąbał a kotka jej białego nogą kopnął i za drzwi wyrzucił.
Izba była niewymieciona, piec zimny, chłód i ciemność wyzierała z kątów. Nie stało bez dziewczyny duszy w chacie.
Krystof długo usiedzieć nie zdołał. Coś go kąsało w duszy.
Poszedł do Butkisa i między gospodarzami usiadłszy, wódki zażądał.
— Niema wódki — szynkarz odparł. — Miał po nią Szwedas jechać. Ano... Teraz niemam podwody.
— Będzie teraz Szwedas kajdany nosił i do zdechnięcia piechotą chodził — zuchwale Jodas krzyknął.
Nikt mu nie zaprzeczył, ani potwierdził. Grobowe milczenie zaległo szynkownię, poczęli po jednemu chłopi wychodzić, prędko piwo i fajkę kończąc.
On sam wreszcie został; bo i Butkis do alkierza się wysunął.
Posiedział czas jakiś i wyszedł rozstrojony, jakby przelękły, straciwszy, wobec tego martwego milczenia, cały swój rezon i równowagę...
Nazajutrz do dworu po Rozalkę poszedł, ale dziewczyny nigdzie nie spotkał, więc się do pana zameldował. Wprowadzono go do kancelarji, gdzie pan nad jakiemś pisaniem siedział i nie jak znajomego, ale jak obcego, obojętnie spytał:
— Potrzebujesz czego?
— Po siostrę przyszedłem, która wczoraj uciekła z chaty. Nie pozwałam jej służyć i chcę zabrać...