życząc, kobiety wyrywały sobie z rąk dziewczynę, ściskając i całując.
Potem się rozstąpiono przed panem, który także do parobczaka przystąpił, dłoń mu podał, a potem w głowę ucałował.
— Przecie nas na wesele zaprosisz, Karewis? — mówił wesoło.
— Szczerem sercem prosimy w gościnę — odparł młody, kłaniając się z uszanowaniem, a Rozalka, jak wiśnia czerwona, dziękowała pani i panienkom za życzenia i serdeczne zajęcie.
Przed kościołem, jak w odpustowy dzień, rojno było.
Hamowano się nieco obecnością państwa, ale gdy wreszcie odjechali, Jonas Szluguris przed młodą parą stanął, czapkę w górę wyrzucił, w bok się wziął i z fantazją pieśń weselną zaintonował:
Chmielu, ty, chmielu,
Zielona szyszko,
Póki sam byłeś,
Bitwy nie czyniłeś.
A jak się zmieszałeś
Z czystym jęczmieniem,
Chmielu, ty, chmielu,
Bitwę zrobiłeś!...
Zaśmiano się chórem, zawtórowano ochoczo i porwawszy młodego, wiedziono go gwałtem do gospody. Ale on się oparł za wrotami.
— Nie dzisiaj — rzekł stanowczo. — Alus u Butkisa stary i wytęchły. Będziemy pić i hulać, jak mu świeżego przywiozę. — I został.