Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/216

Ta strona została skorygowana.

Na pomoście, który do nich wiódł, stał chłop młody i przypatrywał się robocie.
Miał kierpce skórzane na nogach, za pasem bicz zatknięty, na głowie spiczastą czapkę futrem obłożoną, staroświecką kiepurę.
Nic go snać nie nagliło. Ręce wsunął w rękawy i od paru już godzin stał na wietrze i chłodzie, popychany, odtrącany, łajany.
Nie odzywał się, tylko z właściwym swemu narodowi uporem zostawał w miejscu raz obranem. Zapatrzony był w morze, zasłuchany w te zmieszane portowe odgłosy, nozdrza nawet jego zdawały się z rozkoszą wciągać surowe, ostre wyziewy wód słonych, bo się rozdymały jak u stepownika, gdy go tęsknota ogarnie.
I źrenice jego żywe były, zajęte, rozświecone. Choć milczały usta, oczy gadały coś do tych fal, do tych pian, do tego głosu morza. A tymczasem zapatrzonego klęli robotnicy z drzewem, workami, bo im zawadzał na wąskim pomoście; oglądali się na niego marynarze, uwijający się tu i tam, przekpiwali jego strój malcy i Łotysze. Ale on oczy, czucie i myśli miał tylko dla tego morza przed sobą i na nic nie zważał.
Mijając spojrzał nań także majtek z niemieckiego okrętu, człek barczysty, czerwony, brodaty Spojrzał i zatrzymał się, potem splunął i dalej poszedł, ale o parę kroków znów się obejrzał, popatrzał dłużej, zaklął.
Zwrócił się, o krok przed chłopem stanął i przy-