patrywał mu się uparcie, badawczo, ciekawie. Chłop oczu od Bałtyku nie zwracał.
Nareszcie marynarz jeszcze się zbliżył, odchrząknął, splunął. I to nic nie pomogło.
Wówczas zdecydował się i ręką dotykając czapki i krzywiąc się od śmiechu, rzekł znienacka:
— Kapitän Lorenz!
Chłop drgnął, odwrócił głowę na mówiącego, bez słowa patrzał.
Tamten coraz się upewniał w swej pamięci.
— Erkennen mich nicht? Bin ja Trimm, Matrose aus «Margarete». Da!
Rękę wzniósł i statek najbliższy wskazał.
Chłop milczał. Spojrzał na parowiec, na morze, na niebo w krąg, a nakoniec źrenice spokojne, lekko zmrużone na marynarza przeniósł i nie zmieniając postawy, nie zdradzając najlżejszego zajęcia, rzekł lakonicznie:
— Ne suprantu! (Nie rozumiem).
— Der Teufel! Sind ja doch Kapitän Lorenz oder ich bin ein Haifisch! — zawołał majster upornie.
— Ne suprantu! — powtórzył chłop.
Wówczas Trimm zawstydził się swej pomyłki. Splunął, na obcasie się odwrócił i prędko odszedł.
A chłop dalej w Bałtyk siny się wpatrywał...