Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/22

Ta strona została skorygowana.

czy jutro to samo powie. Dobry ma gust dziewczyna. No, pijmy, zięciu! Prosit!
Lorenz niepewną jeszcze ręką kufel trącił. Tyle szczęścia nie mieściło mu się w głowie. Ambicja jego, karmiona pochwałami i ogólnem uznaniem, nie sięgała jednak nigdy tak wysoko. Marzył może o córce jakiego kapitana, mniejszego urzędnika, nigdy o dziedziczce pryncypała. Panna Greta podobała mu się — teraz zdało mu się, że ją kocha śmiertelnie. Oszołomiony był, dumny. Jutro świat cały honorować go będzie, zazdrościć, chwalić, a panna Greta nie jeden, ale sto mu da pocałunków. Mógł być pijanym choć pił mało i oględnie.
Prosit! — odpowiedział, spełniając kufel.
Matschke, czerwony i rozpromieniony, otworzył mu ramiona. Interes był skończony.
Ile potem pili jeszcze, już kupiec nie pamiętał. Lorenz zaniósł go prawie do domu i oddał w ręce strwożonej panny. Żegnając się już śmielej i sprawniej ucałował jej kwitnące policzki i czerwone usta. Porozumieli się daleko prędzej i łatwiej, niż z ojcem i Lorenz rozpromieniony, pyszny, trochę rozgorączkowany, zawrócił do portu.
Tak — interes był najzupełniej załatwiony.
Nad morzem ochłonął nieco i począł porządkować doznane uczucia i wrażenia. Wielki, pyzaty księżyc wypłynął z toni i fantastycznie oświetlił szkielety okrętów. Mgła objęła go bladą, brudnożółtą obręczą i tumanami wzbijała się w górę, niby dymy niewidzialnego pożaru.
Na «Margarecie» otworzono okienko. Wyjrzała