Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/28

Ta strona została skorygowana.

Kirszniawą. I prosił jeszcze za jednem dzieckiem, o którem już nawet nie wspominało rodzeństwo w chacie, tak dawno w świat poszedł i przepadł bez wieści. Czasem też prosił kołodziej o wiele, wiele pieniędzy. Marzyło mu się, jakby wtedy synów rozdzielił i obudował, ziemi dokupił, krów i koni się dochował, Marcinka do szkół oddał — możeby na księdza wyszedł, a Florkowi posłał zapomogę na chleb biały i buty wygodne, a tymczasem w domostwie Didelisów siekiera jego pracowita stukała od świtu do nocy, a kark jego od pracy i lat garbił się coraz więcej, a z piersi zmęczonej coraz częściej stękanie się dobywało lub ciche westchnienie...

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Było to lato — sama kośba. Pod napół już spróchniałą, stuletnią lipą, osłaniającą dom Didelisów, stary Jan ciosał suchą dębinę na koła. Z chaty dorośli, kobiety i wyrostki poszli do siana. Od łąk rozbrzmiewały chóralne śpiewny i wesołe okrzyki, we wsi natomiast panowała wielka cisza. Zdala tylko, od jednej z uboższych zagród, dolatywał monotonny stuk tkackiego warsztatu, a w sąsiedztwie w sadzie wiśniowym ktoś gwizdał z cicha. Wiedział Jan stary, że warsztat stukał u Jodasów pod pracowitą dłonią Rozalki sieroty, że gwizdał żołnierz kaleka, krewniak jego, dozorujący pasieki. A on, nasłuchując pieśni dalekiej, przypomniał sobie młode lata, gdy w śpiewach prym trzymał, a w zabawie przodował. Teraz zostawiono go z kalekami we wsi i oddano pod dozór troje wnucząt najmłodszych. Jedno spało w ko-