i do kościoła. Figura święta, pod daszkiem, między czterema słupami, strzegła rozstaju Święty Sebastian to był, strzałami pokłuty, nagi, skrępowany u drzewa kaźni. Rzeźbiarz-samouk zrobił mu twarz wykrzywioną i groźną, a malarz nie żałował czerwonej farby na krew męczennika. Umalował nią całe ciało, powrozy i lica zbolałe. Był to starodawny patron Karewiszek, Wawer pamiętał go z dawnych lat, ale teraz ktoś figurę i kapliczkę świeżo odrestaurował i odnowił, a pobożni okryli wiązkami ziół polnych i jaskrawych kwiatów z chłopskich ogródków. I Wawer uchylił kapelusza. Ręka jego dawnym obyczajem dotknęła ciała i piersi.
W tejże chwili na moście od dworu rozległy się ludzkie kroki, a na plac pod figurą, jakby od księżyca, wyszedł chłop olbrzymiego wzrostu Nie spostrzegł kapitana, stojącego nieco na uboczu, ale ten ujrzał wyraźnie jego twarz, gdy, zdjąwszy czapkę, mimo przechodził. Twarz to była ostra, chuda, o wydatnych policzkach, otoczona kruczym włosem, na którym znać było niedawne jeszcze żołnierskie postrzyżyny. Wawer poznał tego człowieka. W szkółce kolegowali niegdyś i pasali razem trzodę.
Był to Krystof Jodas, brat Andrzejowej Maryjki. Snać wziął rzemiosło ojca i od pracy wracał, bo ciesielski topór miał za pasem, przez ramię torbę z mniejszemi narzędziami.
Kapitan posunął się żywo naprzód. Chłop na widok obcego stanął i spojrzał z podełba zdziwiony.
— Nie poznajesz mnie, Krystof?
— Nie!
Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/40
Ta strona została skorygowana.