Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/42

Ta strona została skorygowana.

pomarniała. Zeszłej jesieni wróciłem, Bóg wie, poco? Terazby trzeba było siedm lat po sądach się włóczyć, żeby odzyskać, a może i nic nie wskórać. Plunąłem na wszystko i chciałem znowu do pułku wracać, na drugą służbę. Płacić mi mieli. Ale właśnie dziewczyna wróciła ze służby i nasiadła na mnie. A nie jedź, a zostań, a gdzie ja się podzieję! I zostałem, w złą godzinę!
— Choć jeden malkontent — pomyślał Wawer.
Krystof nieruchomo patrzał przed siebie, a potem spytał obojętnie:
— A tobie dobrze się wiodło?
— Dobrze. Tam, kto chce, dolę znajdzie.
— Pewnie! Bywają tacy, co się im wiedzie.
— Każdemu, byle szukać i starać się umiał. W Ameryce za to, co twój topór wart, dostaniesz ziemi więcej, niż całe Karewiszki.
— Naprawdę? Gadają tak, ale ksiądz z ambony odradza i we dworach o nędzy za oceanem prawią.
— Bo żeby wszyscy poszli, ksiądzby nie miał komu kazać, a dwórby robotnika stracił.
— A nopewnie — chłop zamyślony potwierdził.
— Ot i na mnie patrz. Głupi i nagi chodziłem, a teraz i rozum mam i dostatki. Tak każdy tam może, byle się postarał.
— A teraz wracasz do chaty?
— Uchowaj Boże! W odwiedziny przyszedłem. Tam mnie interesa czekają wielkie i żenić się będę z bogatego kupca jedynaczką.
— A tęsknota cię nie żarła?
— Z początku tom się trapił, ale potem... Ktoby tam złe pamiętał.