— Jakże to się stało?
— Z przypadku. Fura kamieniarska przygniotła. Nogi były pogruchotane i żebra i obojczyk. Sam nie wiem, co dalej było, i sam nie wiem, jak jeszcze żyję!
— Jakże ty sobie radzisz, ty biedny?... — spytał Wawer, wielkim żalem zdjęty.
— Bóg radzi i dobrzy ludzie. Ojciec trochę grosza zostawił. Na chałupkę tę starczyło. Ręce zdrowe zostały, więc jąłem rznąć świętych figury i krzyże nasze wycinać misternie i malować. Teraz znają daleko «diwodirbisa»[1] z Karewiszek i z odległych stron schodzą się do mnie ludzie, to po ofiarę do kapliczki, to po nagrobek drewniany, to po krzyż od choroby. Robotę Bóg dał i duszę uciszył. Zrazu nijako szło. Dusza chora była, więc i ręce słuchać nie chciały, a com człowieka całego zobaczył, to mnie żal, jak robak, kąsał. Ale wiosna przeszła jedna i druga, pozdrowiałem od swego wiatru i słońca, a ksiądz póty goił duszę, aż się zabliźniła i ścichła. A testamentem zapisał mi «Żywoty Świętych» i książkę o rzeźbie, ten stary proboszcz, coś go znał. Takem się został, po ojcach sierota i po marzeniach o sławie sierota i po ludzkich pragnieniach i doli sierota i po nim sierota. Alem już teraz zdrów na duszy. Byle na ziemi swojej co dobrego zdziałać i kości w nią położyć i byle ludziom swoim służyć. I kaleka i zdrów to potrafi. I już wielki teraz spokój we mnie wstąpił.
— Nikt ci swój nie został?
— Nikt. I ty się swoich nie dorachowałeś, bra-
- ↑ Diwodirbis, dosłownie bogorób, rzeźbiarz kościelny.