Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/46

Ta strona została skorygowana.

cie, towarzyszu stary. Jakże ci było na obczyźnie? Mówią, żeś bogaty i pan. Chwała Bogu!
— Zebrałem dziesięć tysięcy dla ojca. Za tydzień znowu pojadę.
— Znowu? Nie zostaniesz między swymi?
Wawer się roześmiał dziwnie.
— Ja? Tutaj? A cobym robił? Za pługiem, czy z kosą? Mało ich w chacie? Że też ty pytasz?
— Nie chciałem cię obrazić, Wawer. Daj ci, Boże, dobrą dolę.
— Jużem ja zdobył tę dolę. Ale niech się kto tak namozoli, jak ja!
Wyciągnął przed siebie ręce twarde i ciemne i pokazał je rzeźbiarzowi.
— Takie ręce i bracia moi mają i ledwie chleb wypracują, a na starość deski na trumnę. A ja pan! Ale to cienkie odzienie i złoty zegarek i te tysiące i piękna narzeczona, co mnie czeka w Szczecinie, temim ja rękami zdobywał, ani gładkiem słowem, ani pokłonami. Szedł ja do nich na kolanach, z objuczoczonym karkiem, bity nierzadko i popychany wszędzie, gdzie najciężej było i najtrudniej. Dlatego to, com zdobył, drogie mi i nieocenione. Jakżebym ja rzucić mógł ten mój ciężko wywalczony dostatek i stanowisko? Prawda, Rufin?
Kaleka głowę skłonił.
— Daj ci, Boże, dobrą dolę, Wawer — powtórzył i o nic już więcej nie pytał.
Zadumał się chwilę, w łagodne światło księżyca wpatrzony.
— Rad jestem, żeś wrócił cały i szczęśliwy —