z miejsca. Krystof nawet pozycji nie zmienił, wciąż ukosem na płot spoglądając; gdzie już dawno nie było Magdalenki. Szluguris ją dawno porwał, widocznie wyróżniał, a ona rada przodować z zuchem, śmiała się białemi zębami do jego rozognionych swawolą i tańcem oczu, ocierała prawie swój policzek o jego twarz zziajaną, spoconą, tryskającą zdrowiem i życiem. Czasem ich Krystof widział, ale się nie ruszał, ani wyrazu twarzy nie skrzywił.
Nagle Wawer ku niemu się przechylił.
— Czyja to dziewojka, ta ciemna, drobna. Ot, tańczy ze Szwedasem.
— Moja — odparł lakonicznie.
— Jakto twoja? Narzeczona?
— Rozalka, Andrzejowej waszej i moja siostra.
— Ładna dziewczyna, a zgrabna, jak toczona! Jak lalka tańczy! A ta, co ją Szluguris tak do siebie przyciska?
— Szwedasów jedynaczka — burknął Krystof.
— Bestja djabelnie zalotna! Szelmostwo jej z oczu patrzy. — A Szwedasa jej ojca, niema?
— Jego nigdy niema — odparł Jodas ze złośliwym, złym uśmiechem.
— A gdzież on bywa?
— O toby trzeba Rufina spytać, albo proboszcza...
— Czemu?
— Albo ja wiem? Między nimi jakieś konszachty są sekretne. Szwedas stary parę koni ma i niby to z furmanką się panom i żydom najmuje. Czasem się zjawia w nocy, z Rufinem coś poszepcą, do proboszcza chyłkiem pójdzie i o świcie znowu przepadł.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/51
Ta strona została skorygowana.