Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/56

Ta strona została skorygowana.

Rozalkę towarzyszki do koła wepchnęły, chłopcy klaskali w dłonie. Wawer się porwał, dziewczynę wpół ogarnął ramieniem, pocałować chciał, ale odwróciła się tylko i ramienia ustami dotknął.
— Coś tak nierada całować? — śmiał się, tańcząc.
— Bom niezwykła z obcymi się zadawać, co mnie głupstwem częstują.
— O, albom to głupstwo powiedział?
— Głupstwo i obrazę!
— Takaś harda!
— A taka! Więc mnie nie zaczepiajcie!
— Czemu? Albom to hardych nie miał?
— Mnie ta mieć nie będziecie, więc zasię!
— Ani myślę, właśniem was spodobał.
Przestał jej mówić ty, ale patrzał wyzywająco i zuchwale. Drażniła go ta chłopka. Posadził ja na ławie obok Maryjki, kazał podać piwa i częstował kobiety, przysiadłszy się do nich. Dziewczyna pić nie chciała, odwrócona od niego, przyglądała się tańcom.
— Nieoswojona twoja siostra — zaśmiał się do bratowej.
— Ktoby się z Krystofem oswoił? Patrząc ciągle na niego, to i ona taka się stała.
— Tęskno jej snać za miastem?
— A pewnie tam kawalerów miała i dostatek, a tutaj biedę, a do biednej nikt się zalecać nie kwapi.
— Miała kawalerów?
— Ojoj, ilu! Jeden to aż tutaj z Kowna przyjeżdżał. Jak on się zwał, Rozalko?
— Co mam go pamiętać — odparła niechętnie.
Maryjka poufnie przechyliła się do szwagra.