taki drobiazg? A jak kupię i ojcu dam, trza wziąć będzie!
Śmiał się — i stary się uśmiechnął.
— Oj, synku — rzekł, serdecznie nań spoglądając. — Nie mów ty takich słów na żart. Głodnemu we śnie chleba nie pokazuj, bo, jak się zbudzi, jeszcze mu głodniej będzie.
Wawer i tonem i spojrzeniem dotknięty był mile. Serce mu zabiło i bez namysłu w zastawioną sieć szedł.
— Ojciec myśli, że żartuję? Ot, zobaczycie! Żeście mi tego wcześniej nie wspomnieli! Zostawię wam dobrą pamięć po sobie, choć się zżymacie. Idźcie, miejsce na kapliczkę wybierzcie. Na waszej ziemi stać będzie!
Rozpromieniony był i pyszny, że tyle zdziałać może.
— Nie takim ja zły, jak myślisz, synku... — stary łagodnie prawił. — Dopiero od księdza idę i o papiery te prosiłem. Zamiera mi dusza z żalu za tobą, ano, cóż poradzić? Co sądzone nie minie. Krwawemi łzami cię opłaczę, ale już nie zatrzymam. Pójdziesz i już cię moje oczy nie zobaczą.
— Przyjdę znowu — rzekł Wawer, zupełnie pokonany.
— Ale już mnie nie zastaniesz... Umierać pora, do nieboszczki iść. Dosyćby mi było szczęścia, żebyś choć krzynę dłużej zabawił.
— To cóź robić?... Żeby ojcu dogodzić, zostanę jeszcze drugi tydzień.
Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/69
Ta strona została skorygowana.