my wrośli. Oj, święty, święty ten szary proch, co go nogami depcemy!... Kto choć kroplę potu nań dał, to jakby ślub wziął. Daj mu, Boże, kupić...
W krynicy wody się napił i pełen nadziei do chaty wrócił. Na robocie byli wszyscy, ale on do roboty wziąć się nie mógł, ani obiadu tknąć. Niespokojny był i niecierpliwy, wyglądał Wawra.
Mijały godziny, a chłopak nie wracał. Stary raz wraz na drogę wyglądał, do figury podchodził, ręce mu się trzęsły, nogi drżały. Już i zachód był i zaludniła się chata, a Wawra wciąż nie było. Do wieczerzy bez niego siedli, bo zwykli byli, że do Butkisa z kolegami o tej porze chodził. Aż oto na ścieżce kroki się rozległy i gwizdanie. Stary Jan łyżkę odłożył i niespokojne oczy na drzwi obrócił. Wawer stanął w nich i wzrok ich się spotkał. Maryjka zerwała się żywo, uprzątając dlań miejsce blisko miski. Piotrowa położyła tam chleb i łyżkę. Andrzej bratu stołka uprzątnął. A on, rozpromieniony i zajęty, do do ojca przystąpił, na stole przed nim papier jakiś rozłożył.
— Tewe (Ojcze)! — zawołał. — Umiecie czytać po rusku?
Jan głową wstrząsnął, a papier drżącą ręką ujął.
— Petras, ty umiesz — do młodszego brata Wawer się zwrócił. — Przeczytaj ojcu.
Usiadł sam i rozparłszy się patrzył dumnie po wszystkich. Piotr w grube palce papier wziął i utykając często z niewprawy i podziwu, przesylabizował:
Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/71
Ta strona została skorygowana.