«Niniejszem zaświadczam, że sprzedałem Janowi Karewisowi 20 morgów pola i 40 morgów łąki, stanowiących uroczysko, zwane Bubie, nad Kirszniawą, na wieczystą i bezsporną własność, a całkowitą za nie należność w ilości rubli 5.000 od syna jego, Wawrzyńca Karewisa, w dniu dzisiejszym otrzymałem.
Przestali jeść wszyscy i szyje wyciągnąwszy, słuchali, jak kazania. Oniemieli z podziwu i to na Wawra, to na starego patrząc, czekali, czy to nie sen.
— Prawda, co ten papier mówi? — zagadnął pierwszy Andrzej.
— Co nie ma prawdą być! — zawołał Wawer ze śmiechem. — Ojcu się ziemi zachciało, to ją ma! Mnie tam pieniądze, jak plewa. Postawił pan cenę, a jam tylko torbę otworzył i tysiące mu odliczył. Tak się zdumiał, jak ot, wy teraz: dalej wypytywać, a skąd, a jak, a co za jeden, a czy Karewis skarb w Piłkalnisie wykopał?... A jak my gadali, śmiech! On po rusku, ja po niemiecku; on po polsku, ja znów po naszemu. Zrozumieliśmy się jednak. Winszował, chwalił, do jadalni prosił, ugościł, a potem ten mi skrypt wystawił i dobrze życzył. Cóż, ojcze, nie cieszycie się z mego prezentu?
Staremu ręce i broda się trzęsła. Papier, jak relikwję, wziął i zmienionym głosem się ozwał:
— Takera synku, rad, jakbym kawał nieba dostał. A pięknaż to ziemia, piękna i urodzajna... Daj ci, Boże, szczęście!
A i reszcie języki się rozwiązały. Poczęli wydzi-