Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/75

Ta strona została skorygowana.

py, i Boga i wiarę i mowę i obyczaje szanujemy. A wy co?
— Gadacie jak z książki, a pewnie czytać nie umiecie?
— Tyle, co chłopu trzeba, umiem; ale wy to pewnie zapomnieliście i pacierza, do bambizy (pastor) z Niemkinią chodzić będziecie.
— Poco się zżymacie? Może się w Niemcu zakochacie i trzeba będzie do bambizy pójść.
— A nigdy! — oburzyła się. — Chłopski stan mi nie hańba, a cudzych bogów mi nie trzeba. Ażebym miała dla bogactwa swego sakramentu się wyrzekać, tobym się za psa miała!
— Sierdzista z was kobieta.
— Wcale nie; ale mnie zaczepiacie, tom prawdę rzekła. Wam się zda, żeście bardzo rozumni, boście tysiące zebrali... a mnie się zda, żeście bardzo głupi!
Do oczu Wawra rzuciły się płomienie.
— Wam się chce głupstwo posłyszeć! — zawołał.
— Wy nic innego nie gadacie i nie robicie! — odparła śmiało, lekceważąco ramionami ruszając.
— Ej, ostrożnie! — ozwał się rozdrażniony.
— Czego ostrożnie? Nie boję się was!... Możecie straszyć swoją Niemkinię! A do mnie wam co? Żadnej mocy nie macie nade mną. Dokuczacie mi nadaremnie.
Zostawiła go na drodze, bardzo rozgniewanego, i weszła do chatki Rufina. Zdaleka już ją widział nadchodzącą, bo przez okienko wyglądał. Powitał smutnym uśmiechem.