Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/77

Ta strona została skorygowana.

co po naszej ziemi chodzi drżeniem. Dużo nas — miljon, ale szarej masy — niby trawy marnej. Coś się roi, coś wzbiera, coś się rusza, ale nam ludzi trzeba dużych, żeby tę trawę okryli swym cieniem. Wawer by się zdał. Głowę ma, rozum i wolę żelazną. Nie byle kto zdobędzie, co on zdobył, więc nie dziw, że się zdobyczą chełpi. Możebym i ja taki był, żebym swoje myślenie młode ziścił. Szczęśliwy — jak sokół wzlatuje...
— Cóż on tam zdobył?... Duszy i ziemi pamięć zatracił, Niemkinię głupią sobie zjednał.
— Zdobył on wiarę i szacunek. Złemu i głupiemu kupiecby swych okrętów nie powierzał, córki nie oddawał. Wawra szkoda, wielka szkoda dla biednej ziemi naszej.
Dziewczyna umilkła. Postawiła przed nim wieczerzę, usiadła u stolika i przyglądała się ledwie rozpoczętej figurce świętego na warsztacie.
— Nie macie jakiego zlecenia dla mnie? — spytała zcicha.
— Mam — odparł, przestając jeść i oglądając się niespokojnie. — Wczoraj z Zaweliszek przysłali pakiet spory gazet. Trzeba do Palandrów do dzierżawcy Kotisa dostawić. Wiesz?
— Wiem. Jużem nieraz chodziła.
— Nie idź sama teraz. Za często cię tam teraz widują. Krystofa poślij.
— Uchowaj Boże!
— Czemu?
— Narażać go nie można. On żołnierz były.
— I to prawda. A wie on o czem?