Strona:Maria Rodziewiczówna - Szary proch.djvu/79

Ta strona została skorygowana.

Dziewczyna chustkę narzuciła na plecy i zmienionym głosem spytała:
— A gdzie ten pakiet?
Rzeźbiarz jakby się ze snu obudził.
— Odchodzisz już? Bóg ci zapłać. Ładunek pod kominem, za cegłą schowany. A nie odnoś go sama, bo niebezpiecznie.
— Znajdę dobrego posłańca. Dobranoc wam, Rufin!
Za chwilę wysunęła się z chatki. Noc była chmurna i cicha.
U Butkisa słychać było skrzypki i śpiewy. Wawer hulał z kolegami. Kilka dziewek minęło Rozalkę, dążąc na te dźwięki wabiące, ale nie poznały jej w cieniu i przez nikogo nie zatrzymana, doszła do chaty, co leżała na skraju, najuboższa, najmniejsza, pusta i czarna.
Gdy światło w niej zabłysło, dziewczyna już bez chustki i tajemniczego ładunku stała w izbie, której większą część zajmował tkacki warsztat, z nawiniętą sztuką wełnianego samodziału. Po ścianach było dużo obrazów świętych, zioła i palmy, wisiały też motki przędzy i sprzęty drobne. W kącie posłanie Rozalki na którem kotek biały się wylegał. W okienku kwiatki rosły w skorupach od garnków, a wzdłuż ścian niskie ławy biegły. Krystofa narzędzia leżały rozrzucone po ziemi, a na stole fajka i czapka żołnierska. Snać niedaleko i niedawno wyszedł.
Rozalka zdjęła ze ściany motek jaskrawej wełny i w słabem świetle blaszanej lampki nawijała przędzę na czółenko tkackie. Kotek przyszedł do niej i na